Kiedy przegrana czyni Ciebie zwycięzcą
- nie tylko w sporcie,
- nie tylko w pracy,
- nie tylko w życiu prywatnym,
Odpowiedź jest prosta – Kiedy my sami o tym zdecydujemy.
Przebywam w różnych środowiskach, ale reguła gry wszędzie jest ta sama. Zasady są proste, uda się – zwyciężasz, nie uda się – przegrywasz. Ludzie sami pod sobą kopią dołki i już na samym początku spisują siebie na straty. W bieganiu, na uczelni, na zawodach, na egzaminie. Wszędzie to samo, nastawienie. Opinia ludzi, zbędne pytania, głupie komentarze. Nawet jeżeli według siebie „zwyciężyłeś” zaraz możesz poczuć się przegranym. Złośliwość ludzi nie zna granic, a nie każdy ma poukładane w głowie. Mimo wygranej czujemy się przegrani, bo ktoś chce więcej, bo Ty chcesz więcej. Ludzie zawsze będą chcieli więcej, ale nie koniecznie od siebie. Lubią obserwować, krytykować, być w komfortowym miejscu „znawcy”.
Jesteś na podium? To dlaczego nie na pierwszym jego stopniu.
Wygrałeś bieg? A dlaczego nie pobiłeś życiówki.
Pobiłeś życiówkę? Szkoda że nie moją.
Zdałeś egzamin? I tak pracy po tym nie dostaniesz.
Kupiłeś nowe auto? Kasy nakradłeś.
Ludzie lubią patrzeć w kieszeń, lubią podcinać skrzydła i sprawić, abyś poczuł się przegranym, jak oni. Zawsze będą chcieli więcej i zawsze będą krytykować. Podporządkowując się jednej grupie społecznej nic nie zyskujemy. Istnieją jednak pewne granice. Linia, której przekroczenie jest niezauważalne. Zdajemy sobie sprawę z jej przekroczenia dopiero po paru latach, albo wcale. Istnieją jakieś normy społeczne, kultura i prezentacja własnego „ja” w jak najlepszej odsłonie. Po prostu mamy się sprzedać, a efekt końcowy nawet ten „zwycięski” będzie odbierany krytycznie. To MY decydujemy o tym kiedy jesteśmy zwycięzcami. Nie puchar, nie ocena, nie pieniądze. MY. Nasza praca, poświęcenie, głowa. Głowa, która tak często jest pomijana, a to ona odpowiada i decyduje o wszystkim. Po cholerę nam studia, Mistrzostwo Świata, piątka z egzaminu jak nie czujemy się spełnieni?
Moja rada? Zrób wszystko co można w danej kwestii i nie miej do siebie pretensji mimo rezultatu. Daj z siebie 100%, a jak efekt końcowy nie jest zadowalający to go zaakceptuj i nie powracaj do niego. Innej drogi nie ma, chyba że wolisz żyć przegranym.
Często się spotykam z opinią, że aby się przygotować do przebiegnięcia długiego dystansu potrzeba miesięcy treningów.
Tymczasem, z własnego – i nie tylko – doświadczenia wiem, że aby na przykład od zerowej kondycji jeśli chodzi o bieganie można spokojnie w 4 – 5 tygodni się przygotować do przebiegnięcia dystansu 10 km.
Tymczasem aby wziąć udział w maratonie i go ukończyć, wystarczy niecałe pół roku treningów i to z zapasem.
Żeby osiągać takie rezultaty, trzeba wyznaczyć sobie jedną, konkretną trasę – może to być długi odcinek tam i z powrotem, lub krótki, w postaci kółka po jakimś parku albo coś w tym stylu.
Pamiętam jak z bratem przygotowywaliśmy się do maratonu w Lublinie, w 2014 roku. Nie mieliśmy pojęcia o bieganiu a już po 5 tygodniach przebiegliśmy na treningu dystans 11 kilometrów.
Nasz system był taki, że zaczęliśmy od dystansu, na jaki nas początkowo było stać – było to jakieś 2 kilometry. Biegaliśmy po dróżce rowerowej, która prowadziła z naszego mieszkania nad zalew.
Biegaliśmy co drugi dzień, 3 – 4 razy w tygodniu. Na każdym treningu dobiegaliśmy od stu do kilkuset metrów dalej. Po pięciu tygodniach ku naszemu ogromnemu zaskoczeniu przebiegliśmy już 11 km!
Pamiętam że wtedy szczyt kondycji osiągnęliśmy po jakichś 4ch miesiącach i porzuciliśmy treningi na czas późnej jesieni i zimy. Następnie wznowiliśmy je po kilku miesiącach około początku marca a już na początku maja biegliśmy nasz pierwszy w życiu maraton: ukończyliśmy go z czasem 4:12 i 4:20
Nie stosowaliśmy żadnych specjalnych programów treningowych a ni drogich sprzętów do pomiarów.
Mało tego, w tym roku, 2017 moja dziewczyna chciała też przebiec maraton i poprosiła mnie o pomoc w przygotowaniach. Miała czas do maratonu… Trzy miesiące.
To bardzo mało czasu i musieliśmy korzystać z literatury żeby opracować dla niej odpowiednio skuteczny trening. Ja osobiście co prawda jestem po kursie instruktorskim, ale jestem instruktorem fitnessu, nie biegania, więc musieliśmy się nagłówkować jak to odpowiednio zrobić.
Jej treningi nie ograniczały się już tylko do biegania ze zwiększaniem dystansu. Dołączyliśmy trening siłowy i podnoszący kondycję.
Pamiętam jak po 4ch tygodniach przygotowań wziąłem ją na lokalny bieg, zwany „4 dycha do maratonu”. Takich „dych” było 4 a ta była ostatnia przed właściwym maratonem. W biegu brała udział szefowa naszego kolegi i choć miała za sobą 3 lata doświadczenia w bieganiu a moja Ania biegała dopiero od 4ch tygodni (wcześniej nie biegała i miała fatalną kondycję) i obie biegły docelowo na ten sam czas, to Ania w końcówce biegu wyprzedziła ją mijając bez zadyszki, z gracją a na mecie zostało jej trochę sił.
Nie byłe pewien wtedy czy da radę przebiec maraton, wcześniej tylko słyszałem i czytałem o tym, że się da w tak krótkim czasie przygotować ale oboje wierzyliśmy że jej się uda.
Nadszedł ten dzień. Bieg był ciężki i około 20 kilometra straciłem wiarę, że Ania sobie poradzi. Jednak ona biegła i biegła dalej.
Udało się – dobiegła do mety. Czas fakt faktem był słaby ale ostatnia nie była 😉
Osobiście nie uważam, że aby przebiec maraton potrzeba wielu miesięcy – chyba że dla podbudowy psychiki, ale wiem, że dla wielu moja opinia będzie mało warta, bo co ja tam wiem – przebiegłem tylko dwa maratony. Niektórzy wręcz się oburzą albo obrzucą mnie błotem w komentarzach. I fajnie. Niech się przygotowują nawet latami. Ja nie mam czasu by się użerać i udowadniać rację.
Jednak znajdzie się paru takich co zechcą spróbować – a nuż się uda…
Moja dziewczyna napisała o tym ebooka a ja zrobiłem do tego ebooka amatorską stronę sprzedażową. Zapraszam do zapoznania się: http://maratonblog.pl/
Piszcie co o tym myślicie, jestem ciekaw waszych opinii.
Gieorgij
http://maratonblog.pl/